Maluch chyba uparł się, by mnie wykończyć jeszcze przed porodem. Nadal jestem w domu, nadal ze skurczami, a teraz dodatkowo zdezorientowana, kiedy właściwie powinnam jechać do szpitala.
Wytrzymałam cierpliwie cały wczorajszy dzień. Ale do około 2 w nocy skurcze uregulowały się i pojawiały się co 10 minut. Postanowiliśmy jechać do szpitala. Tam KTG - rzezywiście wykazało 3 skurcze w przeciągu 20 minut. Potem badanie i tu zonk - szyjka nadal 2 centymetry i do tego dosyć twarda. Lekarz twierdzi, że nie powinnam urodzić przez najbliższe dni. Mam się pojawić w szpitalu gdy przestanę czuć ruchy dziecka, odejdą mi wody, zacznę krwawić lub ból stanie się nie do zniesienia.
Powrót do domu. Próba snu. Skurcze mam już teraz co 7 minut i już sama nie wiem, co robić. Do tej pory wydawało mi się jasne, że jeśli są silne, regularne skurcze to najwyższy czas udać się do szpitala. U mnie okazuje się, że 2 dni nieregularnych ale silnych skurczy, a następnie dobre już kilka godzin silnych, regularnych wystarczyło by skrócić szyjkę zaledwie minimalnie (coś, co u wielu dzieje się prawie bezboleśnie), bez cienia jakiegoś rozwarcia.
Nie mogę już ani siedzieć, ani leżeć gdyż wtedy po chwili ból staje się nieznośny. Mogę klęczeć, stać i chodzić...
Dobrze, że póki co odkryłam co u mnie pozwala na jako-takie przetrwanie skurczu - powieszenie się komuś na szyji, lub bardzo mocne przytulenie, oddychanie przeponą wydychając powoli powietrze ustami równocześnie mając masowany lekko krzyż. Ale ile tak można?
Oj, współczuje, ze musisz sie tak męczyć .. A co na to Twój lekarz? Trzymam kciuki, zeby juz ie zaczęło:)
OdpowiedzUsuńnie zazdroszcze, ze tak dlugo to trwa... u mnie od pierwszych skurczy do porodu byly zaledwie godziny...
OdpowiedzUsuń