Moja droga mleczna.
Ten post miał powstać już jakiś czas temu, ale bałam się, że zapeszę i dlatego z dość dużym opóźnieniem informuję - udało się - po wielu tygodniach, licznych próbach, hektolitrach przelanych łez - nasze trudności z karmieniem piersią zostały pokonane. Nie jest idealnie - Karol nadal nie je super-aktywnie i długość naszych posiłków plasowałaby się gdzieś w górze siatki centylowej;), moje piersi cały czas ledwie nadążają z produkcją odpowiedniej ilości pokarmu i w pewnym sensie ciągle żyjemy w lekkim kryzysie laktacyjnym, ale mleko modyfikowane odeszło już dawno w odstawkę, a podawanie mojego ściągniętego mleka przestaje być koniecznością. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. W następnym poście napiszę jak dokładnie udało nam się przejść z karmienia mieszanego do samej piersi.
Co mi pomogło?
- Wiedza. Na pewno nie przeczytałam wszystkiego, co napisano o karmieniu piersią, ale myślę, że byłam blisko ;) Namiętnie czytałam blogi, fora i porady ekspertów zamieszczone w Internecie. zebrałam niezłą kolekcję broszur o karmieniu. Ponadto uważnie przestudiowałam każdy fragment poświęcony KP, który znajdował się w moich książkach o niemowlakach (w tym rozdziały z "Pierwszego roku życia dziecka" H. Murkoff, A. Eisenberg). I przede wszystkim "Warto karmić piersią" Magdaleny Nehring-Gugulskiej. Czy wiedza jest niezbędna do karmienia piersią? Na pewno nie, w normalnej sytuacji - ale mi, osobie, która musi nie tylko czuć, ale i rozumieć, dokładne przestudiowanie literatury na ten temat bardzo pomogło - dzięki temu rozumiałam, skąd się brały niektóre porady doradców laktacyjnych, i co dokładnie jest przyczyną kłopotów.
- Doradztwo. Korzystałam zarówno z porad profesjonalnych doradców laktacyjnych, jak i blogowych ekspertów oraz osób, które problemów z KP nie miały (duże podziękowania dla Matrioszki). Nie to, że którakolwiek z tych osób powiedziała mi coś zupelnie nowatorskiego lub udzieliła "zwycięskiej" porady, ale pomoc ta utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem na dobrej drodze, że sposoby zwiększenia laktacji, które stosuję mają sens, i, że o ile będę wytrwała - uda się. Przy okazji zorientowałam się także, jak niewie wie większość tzw. doradców laktacyjnych - gdy porada "przystawiać często" nie działa rozkładają bezradnie ręce. Ponadto większość z nich to nie doradcy, a propagatorzy i na dodatek fanatyczni - informacja, że dokarmiam butelką (Medela Calma) powodowała, że przechodzili w tryb "sama jest Pani sobie winna - proszę odstawić butelkę i karmić po palcu a problemy same się rozwiążą. No chyba, że jest już na to za późno". Dokształcenie się samodzielnie pomogło mi decydować, co może zaszkodzić, a co, może pomóc.
- Wyznaczenie daty. Nie poddałam się w mojej walce o karmienie piersią tylko dlatego, że wyznaczyłam sobie wyraźną datę, do kiedy walczę pełną parą. Na początku było to 7 tygodni, wynikające z tego, że około 6 tygodnia życia organizm dziecka zaczyna być bardziej efektywny w wytwarzaniu własnych przeciwciał. Ponieważ dla mnie największą zaletą KP jest wspomaganie odporności dziecka i przekazywanie mu przeciwciał, uznałam, że muszę koniecznie starać się dostarczyć ich jak najwięcej zanim moja Kluska jest w stanie efektywnie walczyć z zarazami tego świata. Później ten termin przesunęłam na skończone 2 miesiące Karola, i gdy zbliżałam się do tej daty planowałam przesunąć to na 3 miesiące (co okazało się nie być konieczne, gdyż sukces udało się osiągnąć przed dwumiesięcznicą bobasa). Co ważne - te daty nie wyznaczały końca karmienia piersią, tylko koniec walki na 100, czy nawet 120%. Dzięki temu, że miałam wyznaczone jakieś realistyczne terminy łatwiej mi było pokonać chwilowe słabości - mówiłam sobie - jeszcze tylko 3, 2, tygodnie; jeszcze tylko kilka dni. Gdyby nie to myślę, że któregoś gorszego dnia, wykończona i zrezygnowana odpuściłabym zupełnie.
- Blogi mam karmiących MM. Paradoksalnie blogi i wpisy chwalące KP, mówiące o tym, jakie jest dobroczynne, proste i wspaniałe w ogóle mi nie pomagały. Wręcz przeciwnie - często wywoływały frustrację. Czasami dlatego, że były naiwne, czasami przez zwykłą przyziemną zazdrość. Z kolei czytanie perypetii mam karmiących mlekiem - obserwowanie jakimi są cudownymi matkami, pomogło mi nabrać dystansu do całej sprawy. W ferworze walki łatwo zapomnieć, że karmienie to tylko jeden, i to niekoniecznie najważniejszy element relacji z dzieckiem. Że jeśli mi się nie uda nic się nie stanie - dołączę po prostu do grona matek, które głębszą więź z dzieckiem nawiązują poprzez inne czynności niż karmienie.
- SNS Medela. Mleko modyfikowane, którym Karol był dokarmiany podawane było za pomocą buteleczki zawieszonej na szyi, i drenów podlepianych do sutka. Dzięki temu nawet w sytuacji, gdy takie mleko było podawane laktacja w jakimś tam stopniu była stymulowana, a Karol uczył się aktywnie ssać (aby mleko płynęło malec i tak musi ssać, ale płynie ono dosyć szybko co daje bobasowi natychmiastową gratyfikację - jego wysiłek włożony w ssanie jest natychmiast nagrodzony), a ja nie miałam strasznych wyrzutów sumienia, że podaje MM.
- Spacery. Mój model niemowlaka do "bobas śpiący zewnętrznie". Zabranie go na spacer często było jedynym sposobem by lekko niedojedzony (ale nie umierający z głodu) zasnął. Gdy nie dawałam już rady podawać kolejnych piersi zabierałam go po prostu do lasu, gdzie przez mniej więcej godzinę spokojnie sobie spacerowaliśmy. Pozwalało mi to odetchnąć, mleku zgromadzić się w piersiach, a bobasowi spokojnie pospać. Zbierałam wtedy myśli, relaksowałam się, a mleko samo napływało.
Wow! Podziwiam. Ja chyba nie dałabym rady..
OdpowiedzUsuńTeż mi się tak wydawało wiele razy. Dlatego wyznaczenie daty, do kiedy staram się bardzo pomogło.
UsuńSuper. kochana gratulacje:)))
OdpowiedzUsuńDzięki. Ile razy już zbierałam się do pisania tego posta - ciągle bojąc się, że to jeszcze nie koniec walki...
UsuńNo to suuuuper. Tak domyślałam się, że u Was też lepiej, bo i postów więcej i w ogóle jakby nastrój lepszy :-). Cieszę się razem z Tobą! Z tą butelką i reakcją na nią laktatorek miałyśmy identycznie! Myślę, że w ten sposób "specjalistki" mają na co zwalić swoją niekompetencję... Serdecznie pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńoj, z nastrojem to bywa różnie. Mało śpimy ostatnio.
UsuńCieszę się, że nam obu się udało.
U nas też snu nie za wiele, ale noce są ok.
OdpowiedzUsuńBardzo szczery i mądry post, w sporej części mam (raczej miałam) podobne doświadczenia i wrażenia. Moja walka o KP trwała zaledwie miesiąc, ale wydawała mi się wówczas wiecznością (karmiłam mieszanie 3 tygodnie), te huśtawki nastrojów, z jednej strony obsesyjna potrzeba karmienia piersią i jednoczesna złość (w trudnych momentach) na terror laktacyjny i łzawe historie przypadków z książki Nehring. Będzie dobrze, zobaczysz:) A syna masz świetnego - a on (trochę już postów przeczytałam) - ma świetną mamę:)
OdpowiedzUsuńDzięki :) To prawda - ten czas karmienia mieszanego wydawał się być wiecznością. I w 100% zgadzam się jesli chodzi o huśtawki nastrojów. I zgadzam się, jeśli chodzi o przypadki z książki Nehring - większość z nich sklaniała mnie raczej do tego, by przestać walczyć, gdyż "koszty alternatywne" (przede wszystkim brak wartościowego czasu z dzieckiem) wydawały się być za duże. Dlatego uznałam, że mam prawo do porażki i że lepiej zacząć podawać MM niż zniszczyć sobie najpiękniejszy czas z dzieckiem
UsuńCo do książki, to oczywiście muszę jeszcze dodać, ze jest w niej też sporo rzetelnej wiedzy i dobrze "uszeregowanej" (w rozdziały problemowe), która mi się wielokrotnie przydała (np. o zapaleniu piersi, wadze niemowląt kp itp).
UsuńSerdeczne gratulacje! Wiedziałam,że Ci się uda!! :)
OdpowiedzUsuńJa nie byłam pewna. Ale bardzo się cięszę.
UsuńOde mnie również ogromne gratulacje. Nie było łatwo, ale dzielnie dałaś radę :)
OdpowiedzUsuńJa również posiłkowałam się książką Gugulskiej, sporo mi pomogła- z tym, że u mnie odwrotnie było- nawał jak diabli i już w 4 dobie miałam zatkany kanalik w piersi. Gdyby nie książka i rady jednej z koleżanek blogowych nie wiem czy bym sobie dała radę.